MARIAN RUSZKIEWICZ1933-2007
MALARSTWO

MARIANOWI RUSZKIEWICZOWI
ARTYŚCIE z RUSZENIC
(w trzydziestą rocznicę
przyjaznych kontaktów)


"Twoje malarstwo jest ciągłym
odnajdowaniem dzieciństwa"

I. PEJZAŻ PIERWSZYCH DOZNAŃ.

Naprzód było duże, złote słońce, obejmujące ziemię jasną, pogodną, nieskończoną schylonego ojca, oczekującego od wiosny na wątpliwe zbiory, marzącego o kupnie, pszennoburaczanej roli. Rozgdakana matka wśród kur na podwórku, z podkową na szczęście przybitą do progu. Psa zagmatwanego łańcuchem wierności z kukułką latawicą nad rozkwitłym sadem.
Miniatura obrazu Jak bardzo, bardzo maleńki, nie nadążyłeś za starszym rodzeństwem w upale piaszczystych kolein, wracając z napełnioną po brzegi złocistymi kurkami kobiałką. Jak w okresie chudego przednówka, rwałeś dojrzewające kłosy żyta, po wysuszeniu których, chrobot anemicznych ziarenek w kamiennych żarnach słyszysz do dziś. Matka, prażyła roztartą grubą mąkę, zalewając wrzątkiem w brązową prażuchę, podaną ze świeżą maślanką, była "niebem w gębie". Wreszcie dzień wtajemniczenia, przebudzenia Twojego wrażliwego na kształt i kolory "ja" w skrzypiącej wichrami chacie, kiedy dzień pośpiesznie zatrzaskiwał maj.
Zniecierpliwiony piorun otwierał, okna chmur, zapalając tęczę, pod którą pędziły konie z łozinowych brzegów Czarnej.
Jak wryły się w Twoją dziecięcą wyobraźnię, suche pęciny, potężne zady, przegięte szyje i te udręczone chyba przez cały wszechświat pyski. Czy ciepłe, wywołujące tkliwość źrebaki niosące ostry, męski zapach stajni.
Nazajutrz, uparcie pastuszym kijem począłeś drążyć na piaszczystej ścieżce, śmigłe nogi, łuki karków zwycięskich, a prześmiewców ująłeś śmiałym rysunkiem, pokrywania klaczy przez ogiera. Sława małego rysownika rosła, zwłaszcza po lekcjach rysunku w pobliskiej szkole, dokąd zabierała Ciebie starsza siostra. Dzięki podsuniętemu taboretowi dostawałeś do tablicy na której zdecydowanie, pogrubioną kreską, wydzielałeś kredą z czerni kształt wydzierającego się kur koguta, królika czy kaczki, rysowanych z bezpośredniego oglądu. Nawiedzona wróżka z lasu, stara Jana tak zgarbiona, że czekałeś z innymi, aż przełamie się w pół. Kuśtykała wsparta na sękatym kiju i wzmocniła Twoje rysunki zaostrzonym końcem.
Przed jej zwiędłą, pokrytą siatką zmarszczek twarzą, ze strachu przymykałeś oczy, kiedy się zbliżyła, słyszałeś jej prorocze mamrotanie, "że nie tylko w wawelskim ogrodzie, ale w siedzibie carów nad Newą malować będziesz".

II. WIEK MŁODZIEŃCZY I MĘSKI

Przeminęły burzliwe i ostre lata, straszliwej wojny. Po ukończeniu Szkoły Powszechnej, wierny przeznaczeniu, usilnym namowom nauczycieli, "sieknąłeś" (Twoje ulubione określenie akwareli, szkicu czy obrazu) na egzaminie wstępnym z wyobraźni w Liceum Sztuk Plastycznych w Łodzi, swój pastuszy autoportret z krowami wujenki. Zaskoczeniem sprawdzających, była nie tylko znajomość realiów malowanych krów, uchwycenie właściwych proporcji, sytości wypełniającej zapadnięte boki, pęczniejące wymiona, ale pomalowanie ich na zielono, stało się ewenementem egzaminów. Liceum nie zaspakaja pasji plastyczno-poznawczej, nie powstrzymuje nawet wyjątkowy etat w Wytwórni Filmów Rysunkowych z wyróżnieniem zostajesz przyjęty na Akademię Sztuk Plastycznych w Krakowie, a stamtąd jako jeden ze zdolniejszych i obiecujących, wysłany zostajesz do Leningradzkiego Instytutu Malarstwa, Rzeźby i Architektury. Legendarny Ermitaż – regulujesz wzrok na najwyższy zakres, nie bez obawy, że obrazy zblakły, przygasły. Pochłonięty tchnieniem wieczności, emanującej z obrazu Cranacha "Wenus z Amorkiem" zgubiłeś wycieczkę, kolegów, zaczynając rozumieć rozmowę mistrza pędzlem o kobiecym ciele, które jest wiecznie żywe, ciepłe, niezniszczalne, ludzkie, nieludzkie na sposób grecki.
Miniatura obrazu Olśnienie Cezanem, organizującym swój świat powoli, starannie, sumiennie jak buchalter swego ojca. Natomiast van Gogh bije na alarm, jakby groza zbliżającego się chaosu była tuż. Rzuty pędzla równe, grube, farbę kładące, zmieniają obraz w jeden tłum podługowatych plamek. Niebo wirem gwiazd oszalałych, drzewa strzelające ku górze językami zielonych płomieni, szczecina łąki zajeżona strachem, droga gęsta i płynna jak rtęć. Pojąłeś gniew z jakim chwyta van Gogh impresjonizm za gardło, wywalcza kształty, stapia je ognistym tchem, rzuca przez siebie wizje wewnętrzną świata, tworząc cuda na granicy szaleństwa. Pamiętasz, na ostatnim roku studiów głośny konflikt z promotorem Twojej pracy dyplomowej prof. Fominem, który na miejsce Chopina u Mickiewicz w Paryżu, usiłował podstawić Puszkina, uważając, że Twojej koncepcji brak uzasadnienia. Uparty po chłopsku, przy pomocy kolegów z filologii rosyjskiej dokonałeś sprawnego przetłumaczenia źródłowych materiałów i przekonałeś upartego oponenta. Wybrałeś, psychologicznie trudny moment spotkania, kiedy to zmiażdżony epitetami wieszcza, wielki muzyk zgarbił się i skulił w odpowiedzi zaczął grać melodie proste jak piosenki ludu. Rozjaśniłeś twarz poety, zdarłeś maskę odpychającą. Jeszcze chwilka i uściśnie dłoń Chopinowi, gratulując.

III. W NADBYSTRZYCKIM GRODZIE.

Na trasie swojego losu, zakotwiczyłeś, wzrosłeś wraz z rodziną w miasto koloru nadziei, najeżone kolcami wież, odpalając pędzlem gotycką rakietę bazyliki, która:

...przeszyła
fontanny niebios
odfruwają
parasolki hełmu
wzlotem źrenic
powiek opadaniem
w nieustanny chybot
modlitwy kamieni
pod językiem słońca

Miastu, które poszturchiwało raczej, rzadziej głaskało, przybywało ludzi, choć o człowieka coraz było trudniej, dałeś krocie obrazów, szkiców, ilustracji, linorytów, wyrażających niepowtarzalny urok lirycznych zaułków, zabytków, kamienic. Jak usiłowałeś głębiej, psychologicznie, coś z wnętrza oddać w malowanych portretach, aktywnych mieszkańców.
Czy z rozmachem, protestujący wraz z Tobą tryptyk Kościoła Pokoju. Pamiętasz jak w jego wnętrzu z kieliszkami smakowitej orzechówki, słuchaliśmy forte wykonanej przez Józefa fugi:

... łomot tonów
miażdżył
sfrustrowane korniki
ołtarze w skoku
wzlot kościoła
w niebo muzyki czystej
pod
błękitne sklepienie
nieskończoności …

Nad koncertem czuwał, naszkicowany przez Ciebie, dwumetrowej wielkości portret największego organisty świata. Albo ostatnie pejzaże, będące swoistym osiągnięciem formalnym jako wyznaczniki przestrzeni, w nich zawiera się najważniejszy, oryginalny przekaz. Uzyskany, Tobie tylko w wiadomy sposób z pomieszania farb, terpentyny, szellaku, agresywny kolor, atakujący nie tylko wyłupiaste pałuby łopuchów, a nawet kwietne łąki z wnuczkami. Odziera rozczochrane drzewa, pogrąża w spleśniałym stawie, a malarski zestrój lśnień i przyciemnień wierzchołków drzew w nagie, pokryte liszajem kikuty. Pleśń, chorobliwe wysypki, rozpływające się rdzawe czasze, będące signum temporis, stanowią podstawę Twojego światopoglądu. Te niepowtarzalne "Ruszkiewiczana" uzyskały popyt w Austrii, RFN, dokąd uzyskałeś zaproszenie z obrazami na wiosnę 1991 roku. W nadciągającej jesieni Twojego tworzywa, zwierzyłeś się, że po latach czasem słyszysz jak gdzieś z dala przebija się pianie koguta. To głos stamtąd z Ruszenic, ciepłem serca dziecięcego świat.

Mieczysław Jasek


wstecz